Czasem nie mogę uwierzyć, że Warszawa z każdej strony jest tak różna. Wsiadasz do autobusu w centrum miasta, a wychodzisz w szczerym polu. Chyba własnie za to lubię to miasto, można poznawać je bez końca.
Lake Park w Wilanowie to jedno z tych miejsc, które mieści się właśnie w szczerym, warszawskim polu. Gdyby nie festiwal kolorów, pewno nigdy bym tu nie dotarła. Na szczęście w mojej głowie zrodziła się szalona myśl, przedarcia się przez całą stolicę aby posypać się kolorowym proszkiem. Było warto.
Wysiadłyśmy na przystanku w podejrzanym miejscu, nie wskazującym raczej na to, że w dalszym ciągu jesteśmy w Warszawie. Dziarsko ruszyłyśmy przed siebie, aby za pół godziny zorientować się, że idziemy w zupełnie złym kierunku. Dobra orientacja w terenie (i grupa innych osób zmierzających w to samo miejsce), szybko pomogła nam się odnaleźć i trafić na polną drogę prowadzącą do celu.
Gdy zbliżałyśmy się do upragnionego celu, zaczęło padać. Brodząc w błocie w letniej sukience i kombinezonie, postanowiłyśmy nie przerywać wędrówki i na miejscu przeczekać ulewę. Mimo wszystkim przeciwnością losu, udało się dotrzeć. Przyznam, że gdyby nie pozytywne nastawienie i siostra u boku, zawróciłabym już kilka razy.
Zakupiłyśmy proszki w ulubionych kolorach i schowałyśmy się pod dachem. W połowie sączenia pierwszego piwa przestało padać, wyszło nawet słońce! Zrobiło się cudnie, a ja przez kilka godzin czułam się jak na wakacjach. W słońcu, leżąc wśród zwiewnych zasłonek, zrezygnowałam nawet z obsypywania się proszkiem. Skończyło się na zdjęciach.