Burano to wyspa, o której pół roku temu nie miałam pojęcia. Kolorowe ulice, poprzecinane kanałami, pełne puchatych kotów, to miejsce, o którym skrycie śniłam. Przygotowując się do jednej z wypraw ogarnęła mnie ogromna radość, kiedy w sieci natknęłam się na kopię moich snów.
Okazało się, że miejsce z moich marzeń istnieje naprawdę i leży na północny wschód od równie magicznej Wenecji. Zapraszam Was na fotograficzny spacer między tęczową zabudową.
Burano to dla mnie zdecydowanie ‘must see’ jeżeli wybieracie się do Wenecji. Choć niektórzy uważają wyspę za sztuczny twór, martwy i pozbawiony prawdziwego życia, według mnie Wenecja bez wyprawy na Burano będzie niekompletna.
Aby dostać się na wyspę wystarczy złapać tramwaj wodny nr 12 przy terminalu promowym Fondamente Nove. Koszt takiej eskapady to 15 euro (dwa bilety 75 minutowe). Niewiele więcej zapłacicie za bilet, który pozwoli Wam zwiedzić inne wyspy (20 euro), tak więc przed podróżą warto sprawdzić co jeszcze może Was zainteresować. My postawiliśmy na kolorowe Burano.
W listopadzie nie ma tu zbyt wielu turystów, jednak wyspa jest niewielka, więc przy głównych traktach i tak spotkacie ludzi nie mogących oderwać się od aparatów. Jeżeli chodzi o kuchnię, na Burano nie wielu punktów gastronomicznych, więc warto przed podróżą zjeść śniadanie w samej Wenecji. Jeśli jednak wstaniecie dosyć późno ze względu na to, że poprzedni wieczór minął Wam na snuciu się ciasnymi uliczkami Wenecji w poszukiwaniu uroczych miejsc, w których można wypić kubek wina za jeden euro, pędźcie na prom, szkoda dnia! Na Burano też jest pizza!
Znacie podobne miejsca? Jeśli tak koniecznie się nimi podzielcie!
Dla mnie kolejną destynacją marzeń jest portugalskie miasteczko Costa Nova.